Łączna liczba wyświetleń

środa, 3 czerwca 2015

Louis cz.1/7. "Kochanie przepraszam, nie chciałem".



"Kochanie przepraszam, nie chciałem"


Jedno miasto. Dwa różne oblicza. Za dnia zatłoczony, tętniący życiem, wydający się szansą na nowy start, pozwalający pozostać anonimową osobą tak długo, jak się tylko chce. Pełen różnych mieszkańców, którzy pędząc w swoich myślach mijają codziennie te same ulice. Mijają te same aleje i parki, te same sklepy, tych samych ludzi. Miejsca, które nocą zamieniają się w arenę do walki. Walki o przeżycie.
Londyn. Rządzi się swoimi prawami. Ale w strachu przed tymi, którzy tak naprawdę nim panują, trzęsą się miliony mieszkańców. Każdy ich zna, każdy modli się, by w blasku ulicznej lampy nie paść ofiarą ich okrutnej gry. Gry, której nagrodą jest całkowita kontrola nad Londynem. Dwa gangi – One Direction i The Wanted. Odwieczni rywale, których nic nie powstrzyma przed dążeniem do celu. Nie przeraża ich śmierć, ani cierpienie. Wiedzą, że w walce o władzę wszystkie chwyty są dozwolone. Do czego są gotowi się posunąć, by wygrać? Czy te same chwyty są dozwolone także w miłości?

Głośna muzyka wylewała się z głośników, a dudniący bas wprowadzał w drganie praktycznie cały parkiet. Tłoczące się spocone ciała, które wręcz pachniały seksem ocierały się o siebie w dość oczywistej intencji. W takich miejscach jak to, każdemu chodziło tylko o to, aby się upić, naćpać, albo zaliczyć. Ludzie nie szukali tutaj przyjaciół, czy związków. Nie zwracali uwagi na taniec, kroki czy chociażby krótką rozmowę. Wszystko toczyło się wokół erotycznych ruchów, alkoholu i narkotyków. Faceci oznaczali swój teren, jak Max zwykł to określać, a jeśli którykolwiek z nich miał problem, uatrakcyjniali sobie wieczór szybką bójką. Jedyne, co powstrzymywało tych ludzi przed zrobieniem z tego klubu jednej wielkiej Sodomy i Gomory urozmaiconej używkami i bijatykami był fakt, że od czasu do czasu ktoś zadzwonił po policję. Albo po naszych wrogów. Kiedy One Direction pojawiało się na naszym terenie, nic nie powstrzymywało Maxa i jego ludzi od wywleczenia ich na tyły budynku i doprowadzeniem do regularnych bijatyk, w których niejeden już stracił życie… Odwieczna wojna między gangiem mojego chłopaka, a tymi drugimi była nieopisywalnie brutalna i bezwzględna. One Direction sprawowało władzę nad wschodnią częścią Londynu, a The Wanted nad zachodnią. Lubili sobie jednak wchodzić w drogę, doprowadzać do wymiany ciosów, czy krzywdzić swoje dziewczyny…  A to wszystko dla sławy .To ostatnie było wyjątkowym punktem zapalnym, gang Louisa nic sobie bowiem nie robił z wykorzystywania „naszych” dziewczyn, natomiast Max nie tolerował takiego zachowania. Uważał, iż przemocy można używać tylko i wyłącznie w stosunku do swojej kobiety i to jedynie wtedy, gdy jest nieposłuszna lub złamie zasady. Między innymi dlatego starałam się być „grzeczna”. Wiedziałam, że muszę unikać sytuacji, w których mogłabym dostać karę za nieposłuszeństwo. Nawet, gdy zdarzały się takie momenty, nie chciałam tego zmieniać. Zbyt mocno go kochałam. I chociaż żyłam w tym brutalnym świecie, pełnym śmierci, gwałtów, używek i ciągłego niebezpieczeństwa, to była moja cena. Cena za miłość do mordercy i gangstera.
Przeciskałam się między ścianą a kolejnymi całującymi się parami. Z głośników leciała jakaś szybka piosenka Pitbulla, czy może Seana Paula. Nie byłam pewna, w głowie szumiał mi alkohol. Szukałam swojego chłopaka. Wiedziałam, że zniknął z moich oczu, by prawdopodobnie załatwić swoje sprawy na tyłach klubu. Nie myliłam się. Kiedy tylko świeże, mroźne powietrze uderzyło w moją rozgrzaną twarz i rozwiało włosy, zobaczyłam, z początku nieco niewyraźnie, Maxa i Nathana rozmawiającego z „czołówką”  One Direction. Ten blondyn to chyba Niall, albo Liam. A ten w loczkach?  Harry Menda Styles. Kawał sukinsyna. Zdziwiłam się, iż przyszli bez Louisa. Zazwyczaj na krok się bez niego nie ruszyli. Głupie suki na posyłki.
-Co jest? – spytałam nieco głośniej niż zamierzałam i złapałam za ramię Maxa, chwiejąc się odrobinę na swoich osiemnastocentymetrowych szpilkach. Zły pomysł.
-Wszystko okej, skarbie. A teraz wrócisz do środka. – odpowiedział szorstko mój chłopak. Nienawidziłam tego tonu. Wiedziałam, że to rozkaz i nie wolno mi było się sprzeciwiać. Zasady to zasady. Za nieposłuszeństwo obowiązywała kara. A ja naprawdę nie miałam ochoty odwiedzić mojej mamy z wielką śliwą pod okiem. Jednak krążący w moim krwiobiegu alkohol nie pozwalał racjonalnie myśleć. Zrobiłam więc najgłupszą rzecz, jaką mogłam zrobić w tamtym momencie.
-Ej, Harry, tak? Może ty mi powiesz co tu się dzieje, kręciołku. – Zaśmiałam się na swoje słowa twierdząc, iż „kręciołek” świetnie wręcz pasował do tego chłopaka. Przypuszczam, że uśmiech długo jeszcze nie zszedłby z mojej twarzy, gdyby nie pięść Maxa lądująca centralnie na mojej wardze. Ból rozlał się po mojej twarzy i skroni, którą uderzyłam o chodnik. Cios był na tyle mocny, by mnie przewrócić. Szpilki i alkohol były w tym momencie wyjątkowo pomocne. Zaciągnęłam się powietrzem i próbowałam wstać. Poczułam męskie dłonie podnoszące mnie do góry i popychające w stronę wyjścia z klubu.
-Kochanie, wrócisz teraz do domu. Będziesz na mnie czekać. Nie sprzeciwiaj się, ani nie odzywaj. Uciekaj już. – Max delikatnie przejechał palcem po mojej krwawiącej wardze i ponownie skierował do drzwi. Lekko oszołomiona odeszłam słysząc jedynie gdzieś na tyłach mojej głowy rozbawiony głos. Czyżby Niall?
-No, stary. Widzę, że trzymasz poziom. – zaśmiał się szyderczo, po czym syknął z bólu. Reszty nie zarejestrowałam. Ból płynący z obolałej czaszki całkowicie otoczył mnie ciemnością…

Obudziłam się muskana czyimś delikatnym dotykiem. Ujrzałam oczy Maxa troskliwie spoglądające na moją poranioną twarz. Wiedziałam, że prawdopodobnie wyglądam tragicznie. Kołtun zamiast włosów, rozmazany makijaż spływający po policzkach, rozwalona warga i skroń oraz kac wykrzywiający moją twarz w bólu. Cudownie. Max musiał mnie bardzo kochać, jeśli jeszcze nie zwiał z krzykiem. Ale on widział mnie już w dużo gorszych sytuacjach. Sam doprowadzał mnie do wyglądu ciężko pobitej. Cóż, taka właśnie byłam. Ciężko pobita przez własnego chłopaka. Przez własne nieposłuszeństwo. Zawsze jednak tłumaczył mi dlaczego tak postąpił i żałował. Mimo wszystko żałował. Teraz również przejeżdżał nawilżonym ręcznikiem po zaczerwienieniach i siniakach szepcząc mi wyznania miłości na ucho.
-Max… Przepraszam. Nie panowałam wczoraj nad sobą i… - zaczęłam, jednak szybko mi przerwał.
-Ćśś, kochanie, to ja przepraszam. Nie chciałem, żeby tak cię bolało. Nie chciałem, żebyś usłyszała cokolwiek z ust tej szmaty, Harry’ego i musiałem cię jak najszybciej stamtąd wygonić. Wybacz mi. – uśmiechnął się czule, na co w moim brzuchu rozlało się przyjemne ciepło.
-Oczywiście, że ci wybaczam. Znam zasady. Mam nadzieję, że wszystko poszło po twojej myśli. Że ci idioci z One Direction nie podnieśli ci ciśnienia.
-Och, oczywiście, że podnieśli. – jego oczy zmrużyły się w wyrazie złości. – Ale już nie na długo. Jeszcze trochę, a Londyn będzie nasz. Zobaczysz. Będę królem tego miasta, a ty moją królową. One Direction pójdzie na dno.

Louis’ P.O.V.
- Niall, Harry! Do mnie! Kurwa, szybciej! – chodziłem po pokoju szybkim krokiem, zachowując się jak tykająca bomba. Byłem wielokrotnie wkurwiony przed te szmaty z The Wanted. Zabijali naszych, krzywdzili ich, wsypywali nas na policji, wpieprzali się w nasze interesy. Ale tym razem, to moi ludzie zawinili, dlatego byłem wściekły jak jeszcze nigdy wcześniej. Usłyszałem kroki Stylesa i Horana.
- Co jest szefie?  - spytał Niall wciąż mając kawałek kanapki z kurczakiem w ustach.
- Zamknij jadaczkę Horan, jeśli masz do mnie mówić z pełną gębą. – zawarczałem, po czym zwróciłem się do drugiego towarzysza. – Harry, opowiedz mi dokładnie, co się wczoraj wydarzyło.
- Tak z grubsza to poszliśmy na ich imprezę. Zrobili ją na tej wielkiej hali przy samej granicy z Berkshire. Josh rozprowadzał podmieniony towar. Poderwaliśmy parę lasek, ale tylko tych bardziej wstawionych, bo cała reszta uciekała z krzykiem. – zaśmiał się na to wspomnienie. – Potem Max i jego ludzie wyciągnęli nas na tyły i zaczęli wypytywać, co tam robimy. Zresztą sam znasz procedurę. Trochę pod wpływem prochów i adrenaliny powiedzieliśmy im, co zrobiliśmy i się wkurwili. Potem przyczłapała się ta laska Maxa, porządnie wstawiona, musi się nieźle stresować takim życiem. Nie posłuchała się swojego ukochanego, więc przypieprzył jej w twarz i kazał wrócić do klubu. Zemdlała, więc ten cały Nathan zabrał ją do domu. Max uderzył Nialla, bo coś tam się zaczął się śmiać. Znalazł Josha,  rozjebał mu łeb jedną kulką i po naszym kumplu. Pokrzyczeli na nas, postraszyli i kazali się wynosić, to się zwinęliśmy. To tyle. – Kurwa. Wiedziałem, że Harry jest przygłupi, ale czy zawsze musi ze mną rozmawiać, jakby był upośledzony?
- Czyli rozumiem, że wyśpiewaliście mu cały nasz plan, bo byliście pijani tak? – Nie czekając na odpowiedź, złapałem go za poły kurki i rzuciłem o ścianę. Zachłysnął się powietrzem, a potem moja pięść zaczęła lądować na przemian na jego twarzy i na brzuchu. Kiedy poczułem ramiona Nialla odciągające mnie od Stylesa, sprzedałem mu jeszcze kopniaka w krocze i odsunąłem się od niego. – Znasz zasady, stary. Nie chcę tego robić, ale mieliśmy plan. Ty go spieprzyłeś. Następnym razem niczego takiego nie odpierdolisz, nie obchodzi mnie czy będziesz sobie musiał odmówić alkoholu, albo prochów. Masz być posłuszny, rozumiesz to kurwa? Po-słusz-ny! Przez ciebie straciliśmy Josha, a mogliśmy to pociągnąć jeszcze nawet przez parę tygodni i wyeliminować jednych z najlepszych ludzi Maxa. Wiesz ile czasu będzie musiało minąć, zanim znowu uda nam się wpuścić naszego człowieka w ich szeregi i bez żadnych podejrzeń wybijać ich ludzi trującymi prochami?! Chyba, kurwa, nie za naszej kadencji! To był majstersztyk. Pierdolony majstersztyk. A teraz potrzebujemy kolejnego planu, bo nie mam zamiaru bawić się w jakąś jebaną strzelaninę. Nie pozwolę sobie na utratę kolejnych ludzi! Rozumiesz to, Styles? Czy twoje minusowe IQ jest w stanie to ogarnąć?! Albo wymyślisz coś równie genialnego, albo usuwam cię z głównej piątki i na twoje miejsce wejdzie Dan. Masz 24 godziny. – splunąłem kończąc swoją przemowę i spojrzałem z pogardą na Stylesa. Zacząłem się kierować  w stronę drzwi, kiedy usłyszałem jego głos.
- Właściwie, szefuniu. – odkaszlnął krwią. – Mam już nowy plan. Ta dupa Maxa. Niezła laska swoją drogą. Może i gość nie ma problemów, żeby ją uderzyć, ale coś w jego spojrzeniu widać. Jest w niej szalenie zakochany. Zaufaj mi, znam się na rzeczy. – zaśmiał się, po czym szybko skrzywił z bólu.
- Co sugerujesz, Styles? – zapytałem wciąż wkurwiony, ale zaciekawiony pokręconą logiką Harry’ego.
- To bardzo proste. Porwiemy tę całą Kiere troszkę poturbujemy, powysyłamy Maxowi zdjęcia i nagrania, jak jego kobieta cierpi. On zrobi wszystko, dosłownie wszystko dla niej. Znam ten rodzaj miłości. Jest jak uzależnienie. Nie wiem jak to wygląda z jej strony, ale jestem pewien, że on powybija dla niej własnych ludzi. A na koniec, co nam zależy, zabijemy ją. I gwarantuję ci, że zniszczymy tym ostatecznie The Wanted. Max nie będzie miał siły się mścić. Zabije się i tyle. A wtedy, ta da, Londyn jest nasz. Czyż to nie majstersztyk? – rozciągnął usta w zakrwawionym uśmiechu. Little bastard. Chyba nie jest aż tak głupi, na jakiego wygląda. Zacząłem w głowie układać plan. Plan porwania, torturowania i zabicia Kiery.